Mogłabym na przykład twierdzić, że to wszystko przez nadmiar wrażeń, przez nagromadzenie rzeczy, które trzeba wykonać w określonym terminie i spraw, które trzeba załatwić, wielość miejsc, w których należy być.
Mogłabym powiedzieć, że to kwestia czasu, który kurczy się, jak sweter wyprany w zbyt wysokiej temperaturze, kwestia tygodni mijających jak dni.
Wytłumaczyć, że wszystko to tylko efekt bezsennych lub koszmarnych nocy.
I miałoby to sens i było całkiem zrozumiałe i brzmiałoby to o niebo lepiej, niż to, że zwyczajnie przestałam myśleć.
A chyba właśnie przestałam.
Już nie pytam samej siebie, jak to się dzieje, że niezależnie od tego, czy wstanę o 5:45, 6:15 czy 6:35 to i tak z domu wychodzę o 7:40. Jak mam ogarnąć poranne czynności i wyprawienie M-ki do przedszkola, skoro rano niczego nie ogarniam, a zwłaszcza czasu i siebie?
A jak już wstanę, umyję się i ubiorę, wypiję kawę, zacznę zakładać buty, pomyślę, że dzisiaj to chyba nawet będę na czas, to nadchodzi ten moment, w którym orientuję się, że właśnie dziś jest wolna sobota.
Bo w pracy męczę się z pendrivem, który swoim kształtem nie pozwala leżeć laptopowi płasko na biurku, więc lekko go unoszę, ale brakuje mi trzeciej ręki, aby przekopiować pliki, więc proszę kolegę o pomoc, aby mi potrzymał tego laptopa w powietrzu, a on ze śmiechem mówi, że pokaże mi taki trik i przesuwa laptopa na skraj stołu, tak że pendrive wystaje za jego brzeg.
Bo jadąc do pracy tramwajem orientuję się, że wsiadłam w nie ten co trzeba, więc wysiadam, przesiadam się w inny, tylko po to, by uświadomić sobie, że jestem w złym tramwaju, a ten, z którego przed chwilą wysiadłam był właściwym.
Bo, choć postanowiłam nie brać tabletek na uspokojenie snu, to jednak strasznie mnie stresuje, że gdzieś je posiałam i nie mogę ich znaleźć.
Bo postanawiam schować laptop do bagażnika i jadę sobie spokojnie do domu, aż nagle coś zaczyna skrzypieć koszmarnie, ale nie zwracam na to uwagi. Ot, skrzypi po prostu. A gdy skrzypienie jest coraz głośniejsze, to wkurzam się, że mi radio zagłusza, więc daję głośniej i wyję razem z Grabażem, myśląc, że to skrzypienie to chyba z bagażnika. Zaczyna mnie zastanawiać, czemu samochód jadący za mną utrzymuje dość idiotyczną odległość, ale wzruszam ramionami, bo przecież ludzie są dziwni i nienormalni. A gdy już w końcu dotrze do mnie, że to coś, co mi miga od jakiegoś czasu w lusterku, to nic innego, jak mój otwarty bagażnik, to oczywiście muszę jechać nadal, bo odcinek taki, że ani skręcić ani się zatrzymać. I łamię przepisy ruchu drogowego zatrzymując się na przystanku i zaglądam do tego bagażnika, a po laptopie ani śladu. Jedyne o czym myślę, to to, że żal mi kalendarza schowanego wraz z laptopem, ale może jak zawrócę, to gdzieś będzie leżał? I zaraz potem dostrzegam, że laptop spokojnie leży na tylnym siedzeniu. Bo chowając go do bagażnika, rozmyśliłam się w między czasie, tylko o tym zapomniałam. A bagażnika nie zamknęłam.
Bo ciągle coś gubię: od rękawiczek po teczkę z dokumentami, choć na swoje szczęście znajduję, to ostatnie. Bo gdzieś przepada mi płyta z ważnymi rzeczami i pół działu stawiam na nogi, tylko po to, by się po godzinie zorientować, że od dwóch dni leży w komputerze
Bo wracając z pracy dziwię się, że klucze nie pasują do zamka i że jakieś drzwi inne, a to nie moje mieszkanie, tylko wejście na strych piętro wyżej.
I ja wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Niektórym częściej, niektórym rzadziej.
Ale, do cholery! Mi już ręce przez siebie samą opadają!
O losie mam tak samo, ale to nieuleczalne jest niestety:)))))
OdpowiedzUsuńŻeby to jeszcze w odstępach czasu się zdarzało, typu raz na miesiąc a nie dzień po dniu! ;)
UsuńUbóstwiam Cię!
OdpowiedzUsuńJakie to miłe, gdy własne nieogarnięcie innym sprawia radość :D
UsuńHe, he, he:)))) Się uśmiałam :))))
OdpowiedzUsuńJa staję się coraz bardziej roztargniona, ale tak na sposób alzheimerowski - wpadam w panikę, i zapominam słów i kierunków, a także wyuczonych czynności, jak np włączanie wycieraczek, czy świateł, w domu gaz kontroluję po trzy razy, bo zdarza mi się pokręcić odwrotnie, a zęby myję nagminnie kremem do rąk. Też w stojącej tubce. Najdziwniejsze jest to,że nie smak mnie dziwi, tylko to,ze się wale nie pienię :))))Kilka razy wyszłam do auta z wałkiem na głowie.
A dziś wracając z zakupów wsiadam do auta i ... nie wyciska mi się po odpaleniu sprzęgło. Auto się toczy na drugi auto, a ja w panice kopię w ten pedał, aż wreszcie się udaje, wtedy dopiero zmieniam bieg na wsteczny. I nie dział, tj nie da się, gaszę silnik, zapalam, kombinuję tak z 15 razy, trzeszcząc skrzynią biegów i mało nie płacząc z nerwów.Bo jak nie ma kasy, to zawsze coś, skąd my weźmiemy na naprawę, panikuję i aż mnie ciarki przechodzą. Wreszcie jakoś dojeżdżam do domu , wciąż z zacinającym się sprzęgłem, w które muszę kopać parę razy, zanim wyskoczy. Mówię do Z - albo sprzęgło padło, albo coś przymarza.
Poszedł, sprawdził. Wraca i kpi sobie ze mnie.
Wycieraczka mi się zsunęła i haczyła.
Nie wierzę mu!
hahahahahaha :))))) Słusznie, że nie wierzysz. To na pewno było coś innego ;)
Usuń