poniedziałek, 6 maja 2013

can't get it out of my head

Mnóstwo kartek powtykanych w książki, zmiętych na dnie torebki, między gazetami i poupychanych w szufladach, które stękają przy wysuwaniu. Na nich urwane zdania, niedokończone opisy, miniaturki, jakieś przemyślenia. Krótkie przebłyski jakiejś fajnej myśli, której nie można zapomnieć lub wentyl bezpieczeństwa, gdy trzeba szybko wybazgrać z siebie wszystko, by nie krzyknąć komuś w oczy o kilka słów za dużo i zbyt mocno. Czasem formy dłuższe, zbyt bolesne i intymne, by wypuścić je w cyberprzestrzeń. 
Po jakimś czasie, te zapisane kartki wpadają w ręce (nie)przypadkiem. Dziwią, śmieszą, zaskakują, czasem wstydliwie palą. Niektóre czas wygładza, tracą na swojej sile i już nie bolą. Tak jak te znalezione dziś:  

(16.02.2013)

Pamiętam, jak stałam przed tym starym, ogromnym lustrem. Lat miałam pięć i czarne trampki made in China na stopach, w które usilnie starałam się wpatrywać. Każde moje spuszczenie głowy, tuż za moim uchem było komentowane syknięciem i silnym pociągnięciem za coś, co miało stać się końskim ogonem, ku górze.
- Trzymaj głowę prosto, bo cię nigdy nie uczeszę.
Podnosiłam i widziałam swoją twarz, kompletnie bez wyrazu, jakąś pustkę w oczach. Obok mnie babcię, która próbowała uczesać moje włosy, z takim zacięciem na twarzy, jakby była to misja dnia. 
A w tle za nami, dokładnie w prawym, górnym rogu ogromnego lustra, które pokryły drobne plamki rdzy, widziałam ruchomy obraz, jakby ze starego filmu.
Kilku mężczyzn niosących trumnę. Skąd ja wtedy widziałam, jak wygląda trumna? I na widok tej trumny, wzrok wbity w trampki made in China, syknięcie, pociągnięcie za włosy
- ... nigdy cię nie uczeszę.
Nie chciałam iść na ten pogrzeb. Pusty dom, w nim tylko ja i babcia. Chciałam w nim zostać i udawać, że cały świat ogranicza się do bordowej kanapy i korony drzewa zamkniętej w okiennej ramie. Miałam być z dala od wszelkich około pogrzebowych zdarzeń, na tyle długo, na ile było to możliwe.  Pewnie, by mnie chronić przed nieuchronnymi niedogodnościami życia.  Chyba wspomniałam babci, że nie chcę tam iść. Fuknęła na mnie, że jak to, przecież to mój dziadek. I wtedy spytałam (i znów: skąd ta wiedza we mnie?)
- I tak będą iść z tą trumną na ramionach i nią nieść?
- Tak. - Odpowiedziała, a ja pomyślałam (dlaczego tak?), że to bez sensu, że to nic nie daje i nic nie zmienia, tylko przytłacza z każdym krokiem.

Na pogrzebie włosy miałam rozpuszczone. Trzymałam się z boku. Nie przywitałam z nikim. Chyba nawet do rodziców nie podeszłam. Wpatrywałam się w swoje  trampki made in China i w ciemnobrązową trumnę. Kiedy żołnierze wystrzelili w niebo salwy, rozpłakałam się. Najbardziej chyba ze strachu, choć pomyślałam przez ułamek sekundy o ptakach. Na stypę nie poszłam. Chyba wtedy po raz pierwszy pokazałam swój nonkonformizm i niedostosowanie. I do tego dnia nigdy nie wracałam.

Mija 27 lat i znów widzę trampki made in China i odbicie nas dwóch w lustrze.  Majaczy myśl, że może już niedługo pogrzeb drugiego dziadka.
Tylko tym razem, to ja będę czesać babci włosy.

4 komentarze:

Copyright © 2014 serendipity , Blogger