piątek, 10 maja 2013

wyjątkowo zimny maj

Szafa mi się nie domyka. To wina tych letnich sukienek, które rozpychają i przepychają się między sobą wysuwając ciekawskie rąbki przez szparę w drzwiach, bo każda z nich chciałaby się przejść rozgrzanym miastem.

Jest maj i świat pachnie niewyobrażalnie pięknie. Gdy tylko mogę, to chodzę pieszo, zwłaszcza późnym wieczorem. Przedłużam spacery do granic podwórek, w które lepiej nie wchodzić.

Na maratonie wernisaży nie piję wina. Nie kiwam głową z miną znawcy nad pracą Wielkiego Artysty. Przepuszczam za to wszystko przez sito własnych emocji i interpretacji.

Pstrykam palcem i poddaję w wątpliwość wszystko co umiem, wiem, czym jestem.
Ta sztuczka za każdym razem wychodzi mi wyjątkowo dobrze.
I znów zamykam się w sobie. Bezszelestnie.

Jest maj i jest bez. Bez_wątpienia. Jest bez sensu, beznadziejnie i beznamiętnie.

Jest maj i jest pierwsza wiosenna burza. Mogłabym przeczekać ulewę w samochodzie, mogłabym otworzyć czerwoną parasolkę walającą się na tylnym siedzeniu. Zamiast tego stoję w deszczu.
Ta pierwsza, co wyrwała się z szafy, zlepia się z moją skórą. Dobrze jej tak.
Stoję nieruchomo, jakby deszcz miał wypłukać ze mnie wszystko to, co złe, wygładzić jak kamień ze strumienia, jakbym mogła z każdą kroplą spłynąć do studzienki kanalizacyjnej niezauważalną strużką.
I mogłabym się zamknąć jedynie w tych metaforach, ale czuję i wiem, że chodzi o coś znacznie więcej. O tą tlącą się myśl, że po deszczu zieleń jest żywsza a fiolet bzu jeszcze bardziej intensywny.
Ergo, może ja też będę?

Bo choćby nie wiem co, to nigdy nie poddaję się bez walki.
Nawet, jeśli na koniec dnia, mam być Don Kichotem.

8 komentarzy:

  1. Myślę, że Don Kichote lubił swoje życie i z pogodą ducha przyjmował każdy kolejny siniak. Nie mówię, że mamy dać się lać po tyłku i mówić, że nam się podoba, ale w gruncie rzeczy bycie na tak zawsze bardziej nas wzbogaca niż bycie na nie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będąc na nie zamykamy jakąkolwiek drogę, a chyba nie warto.

      Usuń
  2. Ja czekam na lipcowe burze. Wtedy, w gorącu, mogę moknąć. Maj za zimny na szaleństwa. I wiesz, też wszystko przepuszczam przez sito własnego czucia i odczucia: nie lubię odgórnie wypracowanych kanonów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam letnie burze :) szkoda, że tak często boimy się tego własnego czucia, tylko uciekamy w bezpieczne granice ukutych przez kogoś frazesów, definicji, opinii.

      Usuń
  3. Wzdłuż drogi do mojej wsi i w mojej wsi również rośnie mnóstwo bzów, przewieszają się przez płoty i czekają, by je powąchać :) A ja niestety akurat w maju biegiem i wciąż autem, nie mam czasu na spacery :(Ale jak to cudnie wygląda - cale chmury od blado liliowych po purpurowe, tak potrząsają ciężkimi kiściami kwiatów, jak grzywami :)))W ogródku za to zakwitł mi pierwszy raz mini krzaczek bzu, wypuścił jedną kiść, ale jak ona pachnie !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratuluję :) Mnie ogarnęła bzomania. Chodzę, zatrzymuję się wącham, fotografuję. A wczoraj kupiłam u babuleńki bez. I teraz siedzę przy oknie, z laptopem na kolanach, piszę, a bez mi pachnie prosto pod nosem i jest bezpiecznie :)

      Usuń
  4. Nie, szkoda czasu na wiatraki. Walcz z tym co ma sens.Uściski niedzielne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorsze, że pod koniec rundy okazuje się, że walczyłam z wiatrakami. Podstawowy błąd - złe rozpoznanie wroga. Buziaki.

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger