poniedziałek, 1 lipca 2013

smoke on the water

Dwa dni ulewnych deszczy plus zapchane studzienki kanalizacyjne nie stanowią dobrego równania. Woda stoi w piwnicy po kostki, wsiąkając w co tylko się da.
Na przykład w karton, który w ogóle w tej piwnicy znaleźć się nie powinien. Bo karton miał przybyć do domu i zostać rozpakowany. Nie został, zagubił się gdzieś podczas przeprowadzki i utknął w piwnicy. Na samej podłodze.
A potem przez kilka dni nasiąkał wodą, a wraz z nim wszystko to, co w nim było.
Jakieś piętnaście lat mojego emocjonalnego życia popłynęło.
Mnie też zalało. Krew mnie zalała, szlag trafił i serce pękło. Patrzeć na to nie mogłam i nie patrzyłam. Rodziciele dzielnie walczyli, ratując wszystko to, co się dało: trzy indeksy, wszystkie dowody na to, że jakieś studia skończyłam, kilkaset zdjęć z czasów podstawówki, z okresu sturm und drang i kilku lat później. I listy. Listy pisane odręcznie na papeterii lub kartce wyrwanej z zeszytu od matematyki, takie w zaadresowanej kopercie i ze znaczkiem. Pocztówki wysyłane z różnych części świata i te kartki robione ręcznie.
 
Oczywiście, że całe to zdarzenie odebrałam czysto symbolicznie.
Oczywiście, że zaczęłam szukać pozytywnych stron tej sytuacji.
Oczywiście, że je znalazłam.
 
Przede wszystkim okazało się, że wbrew pozorom tragedii nie ma. Ukłon w stronę Rodzicieli, którzy okazli się mistrzami konserwatorstwa i zapobiegli całkowitemu rozpadowi dokumentacji edukacji mojej.
W tym miejscu chciałabym również złożyć serdeczne podziękowania Chinom za produkcję plastikowych albumów na zdjęcia - dzięki temu wciąż mam namacalne dowody, choć trocę wypłukane,  na to, że gdzieś byłam i coś przeżyłam. I będę mogła pokazać kiedyś M-ce, że matka również spędziła czas w odległej galaktyce zwanej dzieciństwem i młodością.  
Wreszcie będę musiała zrobić to, co planowałam od lat kilku, czyli uporządkować zdjęcia, wywalić te okropne, chińskie albumy i zastąpić je tymi dużymi papierowymi, jak z dawnych lat (swoją drogą, moje lenistwo w tym zakresie okazało się być porządane: gdybym takie porządki zrobiła wcześniej, to teraz oglądałabym te zdjęcia, jak świnka niebo).
Ucieszyłam się też, że wszystkie zdjęcia M-ki są zapisane na komputerze, że i w tym wypadku skupiłam się na magicznym słowie kiedyś: no kiedyś je wywołam. Tej straty bym nie zniosła.
 
I nawet te listy... Osuszam je licząc, że jeszcze dane będzie przeczytać te słowa, które kiedyś ktoś zadał sobie trud, by do mnie skierować. I chwyta mnie wzruszenie i śmieję się przez łzy na widok zdjęć, na widok kartek. Do siebie samej się śmieję, że tyle radości miałam i wciąż mam.
 
Wszystko płynie, czasem spływa. Czas rozmazuje tusz atramentu, intensywność wrażeń. Zawija rogi pamięci.
A tyle jeszcze na mnie czeka, tyle jeszcze przede mną...
...choćby zdjęć do ułożenia ;) 
 

8 komentarzy:

  1. Och. Rozumiem, co musiałaś przeżyć. Mnie się jakiś czas temu ktoś włamał na pocztę, a kilka dni później, na domiar złego, spalił się komputer. Niby nic superważnego nie straciłam, ale jakieś zapomniane wypracowania z podstawówki swoje i znajomych, tysiące maili, zdjęć i innych drobiazgów zatopionych w tej wirtualnej przestrzeni, pozornie tylko bezpiecznej, przepadło bezpowrotnie. I też żałowałam później, że nie zaopiekowałam się tymi śladami minionego czasu wcześniej. Że nie przegrałam na płyty, zewnętrzne dyski i nie zajęłam się tym w porę. Bo wspomnienia zawsze są gdzieś tam na dnie serca i są na pewno najważniejsze, ale dobrze jest mieć też coś takiego, na co można spojrzeć i czego dotknąć, żeby te wspomnienia obudzić w sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie straty bolą, zwłaszcza, gdy tracimy coś o wartości sentymentalnej i emocjonalnej. Najgorsze jest to, że tak naprawdę tych namacalnych miejsc przechowywania, nigdy nie można być całkowicie pewnym.

      Usuń
  2. Nie wyobrażam sobie wprost, jak można by było przeżyć taką nieodwracalną stratę. Jestem bardzo przywiązana do papierowych pamiątek. Ale i do tych w formie elektronicznej. Nawet do tych, które już wrzuciłam do kosza. Dawno temu. A wciąż ma je w głowie, niemal co do kropeczki.
    A od paru dni powracam do rękopisów Dziadka. I myślę,że czas najwyższy utrwalić je tak, by żadna woda, ni ogień ich nie pokonały.
    Zresztą akurat tę pamięć niedługo wskrzeszę publicznie, odrobinę uchylając rąbka rodzinnych tajemnic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnie zdanie mnie zachwyciło :) Myślę, że to fantastyczny pomysł i już nie mogę się doczekać :)
      Pocieszam się tym, że mam pamięć fotograficzną i pamiętam każdy znak przestankowy w tych listach.

      Usuń
  3. No i widzisz, nie ma tego złego co by na dobre wyszło:))))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jasne, nawet te zdjęcia, na których woda zostawiła ślad wyglądają tak, jakby nałożono na nie filtr i ramkę z instagrama ;)

      Usuń
  4. "Oczywiście, że całe to zdarzenie odebrałam czysto symbolicznie.
    Oczywiście, że zaczęłam szukać pozytywnych stron tej sytuacji.
    Oczywiście, że je znalazłam." :)))

    W Twoim przypadku inaczej być nie mogło. Symboliczne zalanie. I piwnicy i nagłej krwi co Cię zalała na wieść o zalaniu. Pal licho papierzyska kiedy wspomnienia, które naprawdę chcemy zachować i tak pozostaną w nas do końca dni naszych:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nika, cóż więcej mogę dodać: coraz więcej tych pozytywnych stron, tego zdarzenia odnajduję, o czym już niebawem ;)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger