Zaczynam nabierać podejrzeń, że oto staję się jedną z tych dziwnych - a może właśnie normalnych - mam, o których powstają różne seriale i lekkie komedie.
Tych mam, co łamią sobie obcasy, biegnąc na złamanie karku z pracy do przedszkola.
Tych mam, którym z torebek wypełnionych projektową dokumentacją wylatują zasmarkane chusteczki potomka, Małe Kucyki Pony i plastry z postaciami z bajek.
Tych mam, co tuż przed ważnym spotkaniem, odklejają sobie żelki z włosów i orientują się, że na jednej z umów zamiast parafki widnieją urocze esy-floresy wykonane przez latorośl.
Tych mam, którym późnym wieczorem świta w głowie, że coś na drugi dzień do przedszkola należy zrobić/przynieść.
Tych mam, które bardziej przeżywają fakt nie zrobienia z dzieckiem dyni na konkurs przedszkolny niż nie oddania raportu w terminie.
Tych mam, co częściej odświeżają stronę z ogłoszeniami przedszkola niż służbową skrzynkę.
Tych mam, które pochłonięte pracą, zapominają wyjść z biura o takiej porze, by zdążyć odebrać dziecko.
Tych mam, które mimo świadomości własnych niedociągnięć w obu dziedzinach, w oczach innych odbierane są jako czarodziejki ogarniające wszystko wokół.
Tak, takie rzeczy dzieją się w realnym świecie.
Przynajmniej w moim.
Na samym początku postawiłam błędną tezę. Założyłam, że skoro M-ka będzie chodzić do przedszkola, to ono w wielu rzeczach mnie odciąży i będzie łatwiej.
W związku z tym, że M-ka rozpoczęła edukację ja mam zadania domowe: zrobić dynię, zrobić kukiełkę warzywną, nauczyć wierszyka. Oczywiście staram się po sobie nie dać poznać, że wszelkie czynności plastyczne sprawiają mi olbrzymią frajdę i tylko czekam na kolejne zadanie domowe (nawet zgłosiłam swoją gotowość do wykonania plakatów i czytania książek dzieciom), ale z drugiej strony, zwyczajnie, nie mam do tego głowy.
Bo muszę pamiętać, że jednego dnia M-ka ma być ubrana na kolorowo a innego ma przynieść zdjęcie; że w środy trzeba ją odebrać później, a w piątki może przynieść zabawkę; że tego dnia jest przedstawienie a innego ma być ubrana na pomarańczowo.
I to wszystko jest super. Pomijając fakt, że muszę o tym pamiętać.
O tym i szeregu innych spraw: tych rodzinnych, służbowych i rekreacyjnych.
Strach przed zapomnieniem jest tak olbrzymi, że doszłam do wniosku, że ustne przekazywanie informacji Kubikowi, zostawianie wiadomości na lodówce, wpisywanie ich do kalendarza mi nie wystarcza. Zwyczajnie nie czuję się bezpiecznie, bo nadal istnieje prawdopodobieństwo, że JA zapomnę. Postanowiłam więc uruchomić elektroniczny kalendarz rodzinny, który będzie przypominał o tym: co należy kupić, donieść, dostarczyć, kto i kiedy odbiera M-kę, kiedy są delegacje, a kiedy wyjścia ze znajomymi.
Tak naprawdę cel kalendarza był tylko jeden: aby Katie nie zapomniała.
W owym kalendarzu utworzyłam wydarzenie: Odrobaczanie kota.
Do udziału zaprosiłam Kubika (mając rzecz jasna nadzieję, że poczuje się do odpowiedzialności i sam wykona owe zadanie)
Dostałam powiadomienie, że Kubik nie przyjął zaproszenia.
I tak oto wpadłam we własne sidła.
Bo, gdybym powiedziała Kubikowi: w czwartek trzeba odrobaczyć kota - oczywiście wiadomo, że Kubik nie domyśliłby się, że tak naprawdę mówię: idź w czwartek odrobaczyć kota - to przynajmniej, gdyby tego żadne z nas nie zrobiło, mogłabym powiedzieć: no przecież mówiłam!!!
A tak, Kubik zignorował zaproszenie, dając mi jasno do zrozumienia, że sama mam się tym zająć oraz, że to ja muszę o tym zadaniu pamiętać.
Tak w zasadzie to nie powinnam się dziwić: odrobaczanie kota to taki średni fun a przecież ostatnio to nawet do kina czy na wieczornego drinka chodzimy osobno.
Tak więc staję się jedną z tych mam które starają się sprawnie żonglować tym, co niesie codzienność i zasypiają z myślą: jeśli mąż ignoruje twoje elektroniczne zaproszenie na odrobaczanie kota, to wiedz, że coś się dzieje. ;)
Katie, jesteś mamą jakich wiele, ale nie daj się zwariować :-) Zresztą po latach, kiedy bedziesz wracała do tego okresu wspomnieniami, zawsze bedzie Ci się zdawać, że nie zrobiłaś wszystkiego dla swego dziecka :-)
OdpowiedzUsuńTak, słyszałam, że tak właśnie jest - nie ważne ile z siebie dasz, zawsze dojdziesz do wniosku, że mogłaś dać więcej :)
Usuńhehe:)Doprawdy nie wiem dlaczego ja się śmieję:)Może z tego, że ostatnio i ja, nie tylko jak do niedawna Marek ciągle o czymś zapominamy.Być może z tego, że Mareczek często używa słowa "trzeba" na początku zdania.Jego "trzeba zrobić to czy tamto" to takie zawoalowane "zrób ty, bo ja palcem nie kiwnę".Kiedy słyszę "trzeba" z miejsca łapię nerwa. Spychologia klasyczna psia mać:)
OdpowiedzUsuńmła:)
Ja właśnie taką spychologię stosuję i zaczynam od "trzeba", aby nie wyjść na tą, która wydaje polecenia. W związku z tym mówię "trzeba", a skoro trzeba, to ja to robię. Muszę zmienić system... ;)
UsuńJuż się nie mogę doczekać! ;D Przedszkole to fajny okres, o ile nie siedzisz tam całymi dniami gapiąc się w okno ze strachem, że po Ciebie nie wrócą. Mi normalny kalender papierowy wystarcza, ale tez wiecznie noszę w sobie lęk, że zapomnę. Na moje nieszczęście jestem słowna i punktualna, więc neurotyzm rośnie. Odrobaczanie, gdyby mój to dla mnie zrobił, uznałabym za bardzo romantyczne, prawie jak randka, tyle że osobno.
OdpowiedzUsuńNika, bo TRZEBA posprzątać, ugotować, wyprać, kupić, samo się przecież nie zrobi, czego Ty chcesz ;P
Papierowy kalendarz też by wystarczył, gdyby nie był li tylko moim prywatnym kalendarzem, ma być harmonia i już.
UsuńTo siedzenie ze strachem w przedszkolu mnie trochę zmroziło, dla mnie przedszkole to świetny czas, nigdy takiej traumy nie miałam i nie znam nikogo, kto siedziałby dniami przerażony, że nikt go nie odbierze.
POSZEDŁEM DO KINA SAM, BO MÓWIŁAŚ, ŻE MAM IŚĆ SAM!!!
OdpowiedzUsuńSKĄD MAM WIEDZIEĆ, ŻE JAK MÓWISZ "IDŹ SAM" TO MYŚLISZ "IDŹMY RAZEM"?!?!?! :P
"idź sam" było powiedziane w kontekście. Kontekst też jest ważny. Istnieje jeszcze coś takiego, jak ironia. A poza tym mogłeś się domyśleć :P
Usuń