Choć ten sam dywan w pokoju i szafki w kuchni, ten sam chlebak, który kupowałam wraz z rodzicami, jako prezent; choć to samo ogromne lustro stoi w przedpokoju, przy którym stroiłam się w kapelusze, sznury szklanych korali, buty na koturnach i wojskowe czapki, to ten dom jest już inny.
To nie kwestia zwiększającej się liczby zdjęć kolejnych pokoleń czy kwiatów, które rozrastają się z doniczek do doniczek. To nie kwestia szklanych paciorków, które rozsypały się w dłoniach podczas którejś z zabaw, czy innej lodówki w kuchni. To nie kwestia przestrzeni, która kiedyś była ogromnym placem zabaw w sam raz do chowanego, a teraz zwęziła się czasem, jak ta sukienka, w której najbardziej ją lubię.
Z małoletniej perspektywy ten dom smakował ciepłym obiadem i mięsem pieczonym na różne sposoby. Brzmiał naszym śmiechem i tupotem stóp. Pachniał herbatą zaparzoną w szklanym imbryku i budyniem śmietankowym oblanym malinowym syropem.
Teraz zapach farmaceutyków miesza się z zapachem ludzkiego zmęczenia, szeleści zmianą opatrunków i smakuje chlebem bez skórki.
Talerze ze złotą obwódką wyciągane na wigilijny stół, wychodzą z kuchni na codzienne posiłki i nie ścieli się już łóżek. Kurzy się to dawne życie.
Patrzę na dłonie mojej mamy, jak odkrawają sprawnie tę skórkę z chleba na tym talerzu ze złotą obwódką. Uwielbiam dłonie mojej mamy. Są takie smukłe i zadbane, choć tyle przepracowały. Tak delikatne, gdy odgarnia mi włosy z twarzy lub trąca opuszkiem palca płatek mojego ucha. Tak twarde, gdy trzeba podjąć szybko decyzję i tak odważne i chętne do pomocy każdemu, zawsze. Dostrzegam pierwsze przebarwienia.
Patrzę na dłonie mojej mamy, jak odkrawają skórkę z chleba trochę z czułością, trochę z podziwem, tak jak zawsze. Ale jest w tym patrzeniu jeszcze coś innego. Patrzę i się uczę. Uczę się, jak przygotować kolację, gdzie i pod jakim kątem postawić kubek z herbatą, jak zmienić opatrunek. Bo wiem, że będzie to potrzebne.
Choć dywan, lustro, chlebak są takie same; choć, mimo wszystko, ten dom pachnie i smakuje mi tak, jak niegdyś, to jest już inny.
To już nie dom beztroskiego dzieciństwa tylko dorosłości i starości. Ze wszystkim tym, co ze sobą przyniosły.
Mój pozostał sprzedany, dom dziadków, ten u rodziców już nie był taki.Na taki mój.
OdpowiedzUsuńDopiero niedawno zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem związana z domem dziadków.
UsuńNieubłagane są wschody i zachody słońca. Każde dzieciństwo jest najpiękniejsze, bo wtedy wszystko jest zwinne, sprężyste, słoneczne i proste. Ale mija. Zostają nam jednak wspomnienia, żeby grzały nas w te gorsze dorosłe dni. To dobrze, że ma Cię co grzać.
OdpowiedzUsuńPięknie to napisałaś Myszo :) Moje wspomnienia dobrze grzeją :)
UsuńMój wczorajszy komentarz chyba gdzieś wcięło. Ale powtórzę... trochę to smutne, trochę gorzkie.
UsuńEchh... życie, życie....
Uściski, Katie.
Tak się właśnie toczy...
UsuńByłam wczoraj w "Twoim" mieście... W jednym z empików napotkałam książę, którą obecnie czytasz... Nie uwierzysz, ale rozglądałam się, czy może stoisz gdzieś obok...
OdpowiedzUsuńAutentycznie się wzruszyłam.
Usuń