poniedziałek, 22 października 2012

stoję, stoję czuję się świetnie

Weekend, dziewiąta wieczorem. Siedzę w sercu miasta w ogródku pod parasolem, piję piwo i się śmieję. Po chwili dochodzi do mnie, że to jesienny wieczór, połowa października i jest naprawdę ciepło.
Akurat moje miejsce wypada na złączeniu stolików. Bo oto jeden znajomy znajomego, spotkał innego znajomego, który był ze swoimi znajomymi i czekają na innych znajomych. Siedzimy więc razem aranżując ogródkowo_piwną przestrzeń pod nasze potrzeby. 
Akurat moje miejsce wypada nie tylko na złączeniu okrągłych stolików ale też na złączeniu kręgów znajomych. Słucham jednych i drugich i po chwili uśmiecham się jeszcze szerzej. Z rozmów, które prowadzą (z lewa bardzo naiwne, z prawa bardzo w stylu używam dużo mądrych słów) wykluwam jeden, cudowny wniosek: takie etapy mam już dawno za sobą. Co oznacza tyle, że gdzieś po drodze znów dorosłam i weszłam szczebel wyżej na swojej drabince. Nagle poczułam się wolna od tysiąca pierdół i na swoim miejscu, na właściwym etapie. 
Siedzenie na złączeniu kręgów znajomych ma też zupełnie inny wymiar. Gdy zaczynam rozmowę z jednym z kręgów, ktoś z drugiego wyłapuje moje zdanie i kurczowo się go trzyma wciągając w rozmowę swojego stolika.  No tak. Jak zwykle jestem pośrodku.

Zmieniamy lokale, stoliki, parkiety i kręgi znajomych. Podobno świetnie tańczę salsę. Whatever. Ważne, że bawię się świetnie. Przepychając się przez tłum, bileterkę i ochroniarzy, słyszę, jak ktoś woła moje imię. Znajoma twarz za barem a ja znów uśmiecham się jeszcze szerzej: okazuje się, że wciąż mam w tym mieście znajomych, którzy mnie pamiętają. Mam swój krąg.Co jakiś czas do baru pochodzi inna znajoma twarz. 
- A wiesz? - mówię - czasami, bardzo rzadko, ale jednak, mam ochotę rzucić swoją pracę w cholerę i wrócić za bar.
- Wiesz - nachyla się - czasami, bardzo często, mam ochotę rzucić to w cholerę i pójść do normalnej pracy.

No tak. Pamiętam, jak kiedyś wszyscy o tym marzyliśmy. O normalności i pracy za dnia. Niektórym się udało. Znów się śmieję, bo przecież kilka godzin temu cieszyłam się, że pewne etapy są już za mną. Rozglądam się wkoło i dochodzi do mnie, że wcale nie chciałabym wrócić. 
Stabilizacja życia, emocji i myśli to całkiem fajna rzecz.

8 komentarzy:

  1. I pomyśleć, że mi się wydawało, że wszystko u mnie zmierza do stabilizacji.. a tu ciach, nie ma NIC, A właściwie jest. Wspomnienia, które nie wiadomo dokąd zmierzają.. Życzę szczęścia Katie i dalej uśmiechaj się bo masz to, co naprawdę uszczęśliwia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze stabilizacją jest tak, że nie trwa wiecznie, one też podlega zmianom. I myślę sobie, że przynajmniej w moim przypadku, to jedynie stan. A droga do niego była kręta i wyboista. Wspomnienia, to piękna rzecz, gdy przestają boleć. Głowa do góry Megi!

      Usuń
  2. Kiedy ostatni raz siedziałam tak wcale niekoniecznie wsłuchana w rozmowę znajomych, marzyłam zerkając ukradkiem w pobliskie okna kamienic o tym co tu i teraz. Ależ fajnie ... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że fajnie, to znaczy, że idziemy do przodu :)

      Usuń
  3. Piszesz w odpowiedzi megi, że stabilizacja (w Twoim przypadku) to jedynie stan. Stan umysłu? Kurczę, zmusiłas mnie do filozoficznego pomyślenia. Może tak jest, że wszystko, lub przynajmniej wiele to stan umysłu,na przykład takie szczęście... A tekst, jak zawsze kapitalny. I treść... aż chce mi się powiedzieć: fajnie masz :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie chodziło o stan mojego umysłu. To nic innego jak świadomość własnych granic, jasne określenie tego czego chcę i potrzebuję. Właśnie jestem u progu podjęcia decyzji, która może zmieść dosłownie rozumianą stabilizację - ale mojego obecnego stanu umysłu na pewno nie zburzy.
      Pewnie, że mam fajnie :) Dziękuję Ci bardzo.

      Usuń
  4. Tak, stabilizacja jest czymś świetnym, wciąż do niej dążę. Choć nutka życiowego szaleństwa czy spontaniczności się z nią przecież nie wyklucza. My na razie stabilnie i pewnie się kłócimy, mam poczucie bezpieczeństwa, że każdego dnia nam o coś pójdzie ;)
    Też tak pracowałam i mam mieszane uczucia, czasem chciałoby się wrócić, ale tak naprawde...dobrze jest jak jest, a ponazekać Polaka należność.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że to mniej kwestia narzekania, raczej tęsknota za czymś zupełnie ulotnym i nierzeczywistym, za jakimś stanem, poczuciem, który już dawno minął. A szaleństwo i spontaniczność lepiej smakuje w kontekście stabilizacji.

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger