W nowym trzeba się umościć. Znaleźć optymalne dla siebie miejsce i ułożenie. Tak, by nic nie gniotło, nie uwierało i nie drapało. Wtedy można dać z siebie to, co najlepsze. Sięgać wyżej, patrzeć dalej, widzieć głębiej.
Umościłam się. I było mi wygodnie. A gdy robi mi się wygodnie, to ta wygoda zaczyna mi przeszkadzać. I zaczynam się wiercić.
Mam odrosty wtórnych myśli i żyję z kuponów, które odcinam od siebie samej. Usypiam swoją czujność niezmiennymi obrazami, niczym papką serwowaną przez telewizję i nawet nie chce mi się zmienić kanału. I tyję. Tyję od frustracji braku rozwoju.
Nie lubię, gdy coś przychodzi zbyt łatwo. Lubię się zmęczyć, poczuć wysiłek w sobie. Nie lubię czuć zmęczenia komfortem. A chyba właśnie czuję.
Wygoda zaczęła kąsać.
I gniecie.
Kaśka,świetnie piszesz,co za porównania,przenośnie,epitety,mniam,podobalo mi się Halka.
OdpowiedzUsuń:)
UsuńHm, może to niedobrze, wymagać od rzeczywistości, żeby wciąż była wyzwaniem. A komfort psychiczny poczucia bezpieczeństwa ? Albo na przykład komfort posiadania pewnego dochodu, albo stałych uczuć, a może komfort świętego spokoju ? Lubię zmiany, ale lubię też pewną stabilizację. Taki komfort świadomości,że mogę się już rozluźnić i nie osiągać, nie zdobywać, nie dążyć. Robić coś dla przyjemności owszem, ale nie stawiać sobie zadań, o już nie:)
OdpowiedzUsuńStabilizacja emocji, święty spokój, pogodzenie się z miejscem i etapem, w których się jest, tak, ale nie, jeśli zaczyna się gnuśnieć ;)
UsuńA ja bym chciała, żeby aktualnie odklejanie się ode mnie przyszło komuś łatwiej.
OdpowiedzUsuńOj... trzymam kciuki.
Usuń