Ktoś postronny mógłby powiedzieć, że zachowuję się jak
stereotypowa wiejska baba, co to wisi przez okno i gapi się zachłannie na to
wszystko, co dzieje się za nim.
Ale to nie moja ciekawość, plotkarstwo, czy brak pomysłu
na zagospodarowanie wolnego czasu każe mi stać w tym oknie.
Ja zachłannie chłonę i cieszę się z każdego szczegółu,
który pojawia się przed oczami. Cieszę się ze świateł w oknach bloku
naprzeciwko. Z szumu samochodów pędzących obwodnicą. Z głosów rozmów płynących
z balkonów.
Cieszę się, że znów jestem na swoim miejscu. W moim
mieście.
I choć mieszkając na wsi, byłam w mieście codziennie, to
czuję, jakbym wróciła z bardzo dalekiej podróży.
Zawsze żałowałam, że ze swoim miastem nie mam odczucia
pierwszego razu. Tego poczucia nowości, specyfiki i inności, którymi obejmuje
cię, każde nowo odwiedzone miasto. Gdy jednocześnie uderza cię jego kształt,
koloryt, zapach, tak inne od znanych ci miast. Gdy widzisz je jako całość,
płynną sekwencję zdjęć, z której powoli wyostrzają się kształty konkretnych
budynków. Jest czyste, bez osobistych naleciałości wspomnień, znajomości,
zdarzeń. Można je odebrać takim, jakim jest .
Bo w tkankę mojego miasta jestem wtopiona od zawsze i
jego zapach wyczuwam jedynie po powrocie z wakacji. Bo widzę je fragmentami a
budynki często określam przez pryzmat funkcji,
emocji, własnej historii. Odbieram je z tym znaczeniem, które sama mu nadałam.
A teraz są takie chwile, jakbym widziała je po raz
pierwszy. Choć o wiele częściej czuję się zwyczajnie dopasowana i idealnie wrośnięta. Z każdym szumem ulicy, stukotem tramwajowych
kół, gwarem, światłem miasta czuję, jak powoli odżywam i wracam do prawdziwej
siebie.
Przesunęłam się na mapie zaledwie o 20 kilometrów, a
czuję, jakby z moich barków spadło 20 ton. Nagle nic z tego wszystkiego, co
doprowadzało do wrzenia, nawet w pracy, mnie nie dotyka. Jakże słodka jest normalność.
Wybaczcie, przez jeszcze jakiś czas będę monotematyczna.
Będę się bezgranicznie cieszyć , czasem po pracy, który się rozrósł; brakiem
tych spraw, które spędzały sen z moich powiek; tym, że codzienność będzie
łatwiejsza; każdą pierdołą tak oczywistą. Czasem pewnie jeszcze wspomnę osadę,
czasem może odczuję jakiś brak, gdy miejskość zacznie mi doskwierać. Zaklnę pod nosem na korki i tłumy, dziury i brak miejsc parkingowych w centrum, kolejki w sklepach i spóźniające się tramwaje, a potem znów się zachwycę i ucieszę raz jeszcze. Będę kochać i nie lubić jednocześnie. Ale teraz tylko kochać.
Jeszcze tylko chwilę będę monotonna.
Jeszcze tylko się rozpakuję, zaaranżuję, pooddycham i
wrócę do rzeczywistości.
Jeszcze tylko trochę, nim przestanę szczypać się w ramię
i uwierzę, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Oglądaliśmy dziś jedno z pierwszych już nie przejściowych a docelowych mieszkań i przysięgam, pierwsze co robiłam, to otwierałam szeroko okna i wychylałam się z każdego po kolei. Dopiero później przyglądałam się ścianom, podłogom, instalacje i ich całą złożoność pozostawiłam L :]
OdpowiedzUsuńBo nawet jeśli masz ładne, proste ściany i podłogi, to i tak najważniejszy jest widok za oknem! :)
UsuńAch, chciałabym kląć na korki, tłumy, smog, smród, spóźnienia, obojętność i takie inne...
OdpowiedzUsuńWiem, że przez długi czas będę się cieszyć z tego, że mogę kląć na takie sprawy :)
UsuńKażde miejsce na ziemi ma w sobie swoisty urok. A Twoje miasto...no cudne jest i tyle:)
OdpowiedzUsuńoj, jest :D
Usuń