niedziela, 15 grudnia 2013

London calling

Z lotu ptaka rozświetlone miasto wygląda jak buzująca rzeka złota lub rozżarzona lawa płynąca wzdłuż i wszerz świata.
Gdy samolot opuścił płytę lotniska, zrobiło mi się dogłębnie przykro i niewiarygodnie pusto. Tak bardzo, że łzy niekontrolowanie spłynęły mi po policzkach. Jakbym miała już nigdy nie wrócić. 
(W jakimś sensie pewna część mnie nie wróciła) 

Ważne decyzje (a może wszystkie) powinno się podejmować stojąc mocno na ziemi. Ja swoją podjęłam 11 600 metrów nad ziemią, przy temperaturze na zewnątrz -63 stopni Celsjusza. Można więc przyjąć, że podjęłam ją na chłodno, mimo iż bujałam w obłokach.

(Kiedyś schowałam czerwone buty dzielnej Gerdy, później pudełko dziewczynki z zapałkami, którymi rozświetlałam mrok innym. Teraz chowam Katie. Siebie prawdziwą, a nie jakieś bajkowe wcielenie. Bajkowe wcielenia mogą zmienić się w myszy czy w inną cebulę, prysnąć, gdy wybije północ. Ja nie.) 

Wschód słońca goni ogon samolotu. Powoli przymykam powieki, przeszywa mnie chłód. Jestem pomiędzy. Pomiędzy ziemią a niebem, pomiędzy miejscem a i miejscem b, między rzeczywistością a marzeniem. Pomiędzy samą sobą. Taki bezczas w czasie. 
W jednej chwili jakaś część mnie roztrzaskała się gdzieś nad Księstwem Niderlandów.

Londyn mnie rozczula. Jest jak pudełko z ulubionym rodzajem czekoladek. Mój Londyn trwa kilka godzin, ma trzy ulice i jedną stację metra. Jest mały, przytulny, ciepły i świąteczny. Wśród brytyjskiej zabudowy czuję się, jak mała dziewczynka zamknięta w śniegowej kuli (mimo iż mży), którą ktoś trzyma na swoim kominku. 
Ludzie na peronie i w wagonach wpatrzeni w swoje gazety, smartfony i tablety, ze słuchawkami na uszach. Odizolowani zamknięci w cybernetycznym świecie, gdy ten realny mija (dosłownie i w przenośni) tuż przed ich oczami. 
A ja chłonę wszystko. Lubię patrzeć na ludzi, architekturę, świat. Inspiruje mnie, wzrusza, daje do myślenia. Jestem jak dziecko widząc, jak Anglia zaczyna swój kolejny dzień. Brytyjski akcent mnie roztkliwia, koją choinki, śmieszą swetry w renifery, bałwany, elfy, które ma na sobie praktycznie każdy (pamiętacie sweter Marka Darcy'ego z "Dziennika Bridget Jones"? Takie swetry żyją naprawdę. Żyją i przechadzają się na torsach uśmiechniętych Anglików). Wylewam na siebie najgorszą kawę, jaką kiedykolwiek piłam, ale to londyńska kawa, więc przyjmuję to ze spokojem. 

Na Kirby Street w industrialnym budynku z zielonym dachem wybija godzina dwunasta. Różowy napis na niskim, betonowym stropie głosi mind your head.

... na serce już za późno. 

6 komentarzy:

  1. Londyn (prócz zabytków i mżawki) kojarzę głównie z pięknych zabytkowych witryn sklepowych, z narożnym wejściem, z kolorowymi futrynami, z szyldami z czasów Dickensa chyba.( Mam tyle zdjęć, a jakoś nie wpadłam na to, żeby je gdzieś wywiesić:) I na każdym kroku spodziewałam się wpaść na kogoś z Monty Pythona. Surrealistyczne wyobrażenie o Brytyjczykach kazało mi rozglądać się za melonikami:)
    Miejsce do zwiedzania cudne. Do życia - raczej nie dla mnie. Na Piccadily Circus poczułam się jak w Japonii ( nie wiem, jakbym się tam poczuła faktycznie, ale te reklamy!), a w Harrodsie, jak ostatnia uboga krewna. Nie smakuje mi ich jedzenie, nie jestem w tym uczuciu samotna, i niekoniecznie lubię te tłumy nie mieszczące się na chodnikach. No i typowy pub - z brytyjskiej krwi tubylcami, jakoś taki zapyziały był i zapuszczony, choć piwo dobre. Szybko zatęskniłam za domem, naszą owsianką i naszym chlebem.
    A ty, nie wybierasz się tam aby na dłużej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, z Londynu znam tylko trzy ulice. I one mnie urzekły. Tak mocno kojarzyły mi się z "Dziennikiem Bridget Jones" i z "To właśnie miłość". Jadąc godzinę metrem, słuchając komunikatów o mijanych przystankach, myślałam: tu Beatlesi nagrywali płytę, tu mieszka Królowa... Dlatego chciałabym pojechać tam na dłużej. Zobaczyć więcej. A jedzenie jest fatalne :) Nie, nie wybieram się na dłużej :)

      Usuń
    2. Urok Londynu polega miedzy innymi na tym ze mozna sie poczuc jak w Japonii, Indiach, Iranie czy Hiszpanii nie tylko dzieki reklamom. "Etniczne" restauracje maja duzo smaczniejsza oferte a nieraz nawet i tansza niz angielska. Trzeba tylko wiedziec kogo zapytac o droge ;) no i w niektorych bezpieczniej mowic w urdu.
      Ale na dluzej niz tydzien to bym nikogo nie zachecal, chyba ze wroga :)

      Usuń
    3. Pamiętam, że tego dnia mi odpowiadał, swoją ciszą i spokojem. Ale, jak pisałam, tak naprawdę to były to jedynie okolice Kirby Street. Jak jeszcze kiedyś tam będę, to będę wiedziała kogo zapytać o drogę, zjadliwe jedzenie i całą resztę :) PS: trochę się stęskniłam ;)

      Usuń
  2. Mogłabym wieść samolotowe życie.
    Londynu na dłużej Ci życzę. I czego jeszcze tylko chcesz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I to są najlepsze życzenia: szczere i wbrew pozorom konkretne. Ergo, Tanyu, czego tylko chcesz, niech się stanie :)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger