wtorek, 25 września 2012

dilemma

To niesamowite być dla kogoś inspiracją.
I też miłe jest, gdy ktoś identyfikuje się z twoim pomysłem.
Przestaje być miło, gdy wrasta w ten pomysł tak bardzo, że zaczyna nim żyć, przedstawiać jako swój, a co gorsza wierzyć, że naprawdę jest jego autorem. 

Nie mam już ośmiu lat, aby cieszyć się tym, że pani w klasie pochwaliła mnie za dobrze wykonane zadanie. Mam za to silne przeświadczenie, że nic się nie zmienia i się nie zmieni. 
Zamykam się na klucz, bo szkoda moich pleców, by były dla kogoś trampoliną. 
Ale to jeden koniec kija. 

Przysiadam w drodze do domu pod romańskim kościołem. Przysiadam, bo tam zawsze wszystko wydawało się być proste, mimo iż nie było. Tam się rozjaśniało i wygładzało.
Obmyślam strategię.
Z jednej strony mogę na złość mamie odmrozić sobie uszy. Z drugiej powiedzieć sobie, że cel uświęca środki.
Tym środkiem będę ja sama.

Drugi koniec kija pachnie marchewką. Polecenie służbowe, które zawsze chciałam otrzymać. Ale nie na tym stanowisku. Polecenie wybiegające w siną dal za moimi godzinami pracy i zakresem obowiązków. Polecenie, którego wykonanie może dać mi wiele, ale nie zmieni mojej sytuacji, jako pracownika. Jeśli odmówię, stracę możliwość sprawdzenia, czy rzeczywiście jest to coś, czym mogłabym zajmować się gdzieś indziej. Jeśli się zgodzę, to po raz kolejny pokażę, że można mnie wykorzystać i zrzucić na moją głowę wszystko. 
Sytuacja o tyle dobra, że godząc się nie tracę nic. Jeśli się uda to dobrze, jeśli się nie uda, nikt nie będzie mógł mieć do mnie pretensji - bo to nie moja działka.

Przysiadam przed romańskim kościołem. Na kolanach zielona teczka - publikacje, które obiecałam sobie samej przeczytać, by wiedzieć i rozumieć więcej. Bo nagle, siedząc nad rzeką na literę O, widzę trzecią drogę, bez odmrażania uszu i bez strat we własnych środkach. Ale tym razem drogowskaz nie może wyjść, po raz kolejny, ode mnie. Wiem, że muszę być jak Tommy Lee Jones w Ściganym ale obawiam się, że w decydującym starciu będę Don Kichotem. 
Niezależnie od tego, który koniec kija przypadnie mi w udziale, którą ścieżką w rezultacie będę szła, pewne jest tylko to, że w między czasie utoruję sobie drogę do wyjścia ewakuacyjnego.

Kartkuję Dąbrowskiego: Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi za wasz lęk przed absurdem istnienia i delikatność niemówienia innym tego, co w nich widzicie, za niezdarność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością, za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego, za nieprzystosowanie do tego, co jest a przystosowanie do tego, co być powinno.

Tak. Czuję się pozdrowiona.

18 komentarzy:

  1. Spokojnie tak, i emocjonalnie zarazem, być pozdrowionym przez Dąbrowskiego...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, podjęłam decyzję: jadę nad rzekę na literę O., żeby tam ujrzeć trzecią drogę. A jak znajdziesz miejsce, w którym znajduje się zrozumienie, to ja o namiary poproszę i będę Ci wdzięczna do końca życia.
    I wiesz, ciekawe, że wydaje mi się, że się od Ciebie różnię, choćby brakiem nadwrażliwości (tak myślę), a jesteśmy znów w tym samym miejscu: przyciągacza zleceń. Moje też nie są ponad moje siły, są jednak, wskutek wielu zbiegów wydarzeń, poza moimi chęciami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest bardzo dobra decyzja :) Miejsca ze zrozumieniem wciąż szukam, ale jakoś coraz mniej we mnie przekonania, że je znajdę.
      Hmm, dla mnie ciekawe jest to, że ja czytając Ciebie widzę wiele podobieństw, a Ty czytając mnie widzisz różnice :) Ale owszem, kolejny raz zdarza się tak, że znajdujemy się razem w podobnych okolicznościach. :)

      Usuń
    2. Może się za bardzo zapatrzyłam na Twoją nadwrażliwość i jestem ślepa na inne kwestie? A może doskonalę się obecnie w ślepocie, bo z nią łatwej ogarnąć to wszystko?

      Usuń
    3. Prawda zapewne jest w każdym stwierdzeniu - też w tym, że się różnimy :)

      Usuń
  3. I ja tego cytata pożyczam sobie, bo mi się podobnie rozwarstwia coś w środku, i chce mi się krzyczeć, a rozsądek każe stulić pysk.
    Znajdź marchewkę na tego, co Ci pomysły podbiera, a potem każ mu się udławić.
    Bądź uodporniona! (choć ja sama tego nie potrafię)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu marchewką byłyby pochlebstwa, ale obawiam się, że sama bym się udławiła, gdyby choć jedno miało wyjść z moich ust ;)

      Usuń
  4. I ja też czuję się pozdrowiona. O matko, jak bardzo...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale to takie kojące pozdrowienie, prawda?

      Usuń
    2. Pewnie, bo oznaczają, że jest nas więcej takich nieprzystosowanych na świecie.

      Usuń
    3. I od razu człowiek czuje się "normalniej" :)

      Usuń
  5. Droga ewakuacyjna daje poczucie bezpieczeństwa, pomaga przezwyciężyć lęk przed pomyłką.Paczucha

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak to dobrze znać w razie czego drogę ewakuacji:)To paradoksalnie dodaje odwagi. Jednak czasami kusi do ucieczki.
    ps.I też się czuję pozdrowiona:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tylko nadzieję, że uda mi się utorować drogę do wyjścia ewakuacyjnego. Na razie dobrze robi mi myśl, że takie wyjście jest.

      Usuń
  7. Hej witam.. ja póki co stoję na rozstaju dróg, nie wiem, w którą stronę mam iść aby było dobrze. Tu i teraz sądzę, że żadna z wybranych nie będzie tą, o której jeszcze niedawno myślałam, że będzie dobra.. Pozdrawiam..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba jak już się jest na jakiejś z dróg, to dopiero wtedy można stwierdzić, czy jest dobra czy też nie. Głowa do góry :)

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger