czwartek, 6 grudnia 2012

welcome to paradise

Bodźcem było pragnienie normalności. Mniejsze tempo, układ z punktami odniesienia.
Miałam zapomnieć o delegacjach do miasta z największym pomnikiem, do tego z największą ilością rond, do miasta czerwonych dachów i kilkunastu wież i do kilku innych. Zapomniałam.
Miałam zapomnieć o spotkaniach, warsztatach i rozmowach z urzędnikami. Zapomniałam.
Miałam po godzinie 16 w ciągu tygodnia i na czas weekendów zapomnieć o pracy. Zapomniałam.

I w takim zapomnieniu trwałam około miesiąca.
Teraz odpisuję w sobotnie wieczory na służbowe maile z jukej; nie dość, że rozmawiam z polskimi urzędnikami, to jeszcze z tymi z zagranicy; po 16 biegnę szybko do domu, by o 19 znów wrócić do pracy. I bardzo usilnie staram się wymigać z delegacji do Brukseli.

Chciałam trzęsienie ziemi, to mam. I w porządku. W końcu biorę świat takim, jakim jest. Jednak nic nie wspominałam o turbulencjach.
Kiedy to się stało? Kiedy świat zakręcił się tak mocno, że jestem w zupełnie innej konfiguracji?
To pewnie musiało być wtedy, gdy zapatrzyłam się za bardzo na czerwony dach za oknem i pognałam gdzieś myślami za horyzont.
Jakimś sposobem, znalazłam się w sytuacjach, które zwykle kwitowałam słowem whatever, bądź śmiałam się z nich wewnętrznie do rozpuku. I to się nie zmieniło, wciąż się śmieję do środka a na zewnątrz obdarzam świat spokojnym, niczego niesugerującym uśmiechem.

Wbiegam do domu i już w przedpokoju zrzucam z siebie biznesową sukienkę, napuszczam wodę do wanny i ściskam stęsknioną M-kę. Próbuję zlokalizować kolczyki, jednocześnie szukając w Internecie nurtujących mnie zagadnień na temat dress codów. Jedną  ręką podaję M-ce syrop, drugą prasuję kolejną sukienkę, próbując rozstrzygnąć, czy jest bardziej koktajlowa, czy może podchodzi raczej pod smart code? Jeśli tak to chyba powinnam założyć ją jutro. Oczywiście nie dochodzę do żadnego satysfakcjonującego wniosku. Zresztą nie mam czasu bo kredka do oczu spadła mi za pralkę, a przydałoby się zlokalizować jeszcze rajstopy, więc  postanawiam, że w swoim mniemaniu jestem zakodowana dokładnie tak, jak chcą w zaproszeniu. I staram się nie myśleć o tym, że na drugi dzień czeka mnie powtórka z rozrywki.

Oczywiście wychodzę z domu w nastroju po jaką cholerę?! Ale akurat wtedy, gdy wysiadam z samochodu i stawiam stopę w delikatnym pantoflu na chodniku, zaczyna sypać śnieg. Uspokajam się. Wnętrze sali wypełnia piękna gra harfiarki, łapię uśmiechy od_niedawna_znajomych, a jakby znanych całkiem długo, i czuję się bardzo naturalnie i swobodnie. Kolejnego wieczora pozwalam owładnąć się jazzowemu zespołowi i tylko przez moment myślę, patrząc na okrągłe stoliki, że zbyt wiele na nim sztućców i kieliszków. Staram się też nie zastanawiać nad tym, ile dotacji jest właśnie przejadanych i przestylizowanych. Bawi mnie błysk w niektórych oczach, bo właśnie rozmawiało się z tym i z tym, a w ogóle to mega szczęściarą jestem, bo mogę w czymś takim uczestniczyć, a propozycja wyjazdu do Brukseli, to się tak szybko nie zdarza. Jestem niemal pewna, że zaraz usłyszę skądinąd znane zdanie: Miliony dziewczyn dałyby się zabić za tę pracę. Nawet nie wiedziałam, jak piękny jest mój wewnętrzny śmiech.
Ale potem już tylko czerpię przyjemność z jedzenia, wina i muzyki, z dekoracji, blasku świec, roześmianych spojrzeń, rozmów przy stoliku. Na koniec O (OMICRON) i właśnie wtedy myślę, że nie dam się tu zwariować, że obronię taką siebie, jaką jestem, że to w zupełności wystarczy.

Gdy po takim kilkudniowym maratonie na wysokim obcasie, wskakuję w miękki dres, M-ka usypia na moim kolanie, popijam książkę piwem, to cieszę się, że jestem tak zupełnie normalna. Patrzę na ośnieżone dachy za oknem i dziękuję, że mam swój dystans.

 

6 komentarzy:

  1. Wiesz za co ja dałabym się zabić? Za swoją własną M-kę usypiającą na moim kolanie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Potyś mądra i z dystansem do świata dziewczynka:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Użycz mi nieco tego dystansu. Bo już kiedy wydaje mi się, że go złapałam, dzieje się coś, co wypędza go precz. Choć... nie do końca, kapka jednak zostaje. Więc jest nadzieja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mogę Ci użyczyć, ale miewam podobnie: gdy nabieram pewności, że oto już mnie nie dotyczy, to trafia jak dart w sam środek tarczy, kapka zawsze zostaje i na niej można budować od nowa.

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger