sobota, 1 grudnia 2012

inside job

Pomimo wielkości kompleksu i ilości twarzy mijanych na korytarzach; pomimo zawiłych procedur, w których zbyt często jeszcze ciągnę za sznurek nie od tego kłębka; pomimo tego, że gdy chwycę już właściwy, to on się zwielokrotnia, czuję, że weszłam w całą sytuację prawie tak gładko, jak nóż w masło.  
Być może wszystkich nas, którzy tam jesteśmy determinuje to miejsce. Piękne architektonicznie, ukryte w zieleni, z dala od centrum. Co rano patrzę na budynki z czerwonej cegły, te opuszczone i te odnowione i myślę sobie, że skoro dawniej był tu dom dla ubogich i nieuleczalnie chorych, to nie jest już dziwnym, dlaczego tak dobrze się tu czuję.

Oczywistym było, że tej zmiany potrzebowałam. Oczywiste było, że niezależnie od tego, jak sytuacja się rozwinie, czy za kilka miesięcy oni wciąż będą chcieli mnie i czy ja będę chciała ich, zmiana była niezbędna do poprawy mojego samopoczucia.

A teraz myślę sobie, że może to wszystko, zdarzyło się przede wszystkim po to, abym ja sama zobaczyła, jak zmieniłam się przez ostatnie lata. Może znów dorosłam odrobinę?
Jest we mnie spokój i zdrowy dystans. Nie spalam się tak, jak dawniej, nie przejmuję wszystkim tym, co wychodzi bądź nie. Przede wszystkim odbierając zadania, myślę. Wcześniej brałam bezrefleksyjnie, teraz zadaję pytania i zgłaszam swoje uwagi. Jestem bardziej pewna siebie i mniej bierna, prawie już wcale zewnątrzsterowna. Nie stoję też tak całkiem z boku, buduję relacje.
Od czterech dni, nie jestem najmłodsza stażem. Mam więc kolegę we wspólnej niedoli początkujących. Na tym samym wózku jedziemy po równi pochyłej w dół. Gdy słyszę, że mam go wprowadzić, reaguję głośnym śmiechem - prowadził ślepy kulawego. Cieszę się, że nie jestem sama, choć nieswojo mi, gdy kilka razy dziennie słyszę: dziękuję, tak bardzo mi pomagasz. 

Zastanawia mnie, od kiedy taka jestem? Bo nie sądzę, aby przez te trzy tygodnie takie zmiany we mnie zaszły. Musiałby być już we mnie wcześniej, tylko dawne miejsce, kompletnie mi je przysłoniło.
W nowym kontekście z ciekawością odkrywam i poznaję siebie na nowo.
I nawet, jeśli miałaby to być jedyna wartość dodana tej zmiany, to zdecydowanie było warto.   

6 komentarzy:

  1. Każda nie tylko ekstremalną sytuacja jest sposobem na poznanie siebie. Ale kłopot w tym, ze tak można do ostatniego naszego tchnienia, a jeszcze wszystkiego nie zdążymy odkryć co tkwi w nas.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmieniłaś pracę? Zazdroszczę jak nie wiem co. Sama się boję zrobić taki krok. Gdyby się ziemia zatrzęsła, może bym się odważyła, a tak... względny spokój pozbawia odwagi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tanya! Jak się cieszę :) Zmieniłam, praktycznie z dnia na dzień. Też się bałam, choć chyba bardziej byłam zdeterminowana, by opuścić dotychczasowe, bezpieczne miejsce.

      Usuń
  3. To prawda.To nie jest tak,że się zmieniłaś.Wciąż jesteś sobą. Tylko tutaj masz możliwość pokazać siebie z nowej, bardziej twórczej nie odtwórczej, aktywnej strony.

    ps. To ciekawe co piszesz o tym,że jesteś zdziwiona,że czujesz się dobrze w murach byłego przytułku czy lazaretu.Widocznie w takich miejscach nie brak też pozytywnej energii.
    Jest w naszym mieście popularna i wciąż modna knajpa, do której nie cierpiałam chodzić.Pojęcia nie miałam dlaczego, do niczego nie można było się przyczepić.Nie wiedziałam dlaczego źle się tam czułam.Do chwili kiedy okazało się ,że dawno temu była tam kostnica.Mury pamiętają:)

    mła:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście, że pamiętają i wysyłają swoją energię. W tym wypadku pozytywnie zakręconą [sic!]

      Usuń

Copyright © 2014 serendipity , Blogger